ZAKŁADAM DRUŻYNĘ
Jakoś tak na przełomie sierpnia i września 1989, Tomek [Szydło – przyp. P.K.] zaczął coś przebąkiwać o założeniu przeze mnie nowej drużyny. Nie miałem na to ani ochoty, ani najmniejszego pojęcia, jak to zrobić. Aż gdzieś na jakimś ognisku z kiełbaskami w Antoniówce, gdzie rodzice Tomka mieli działkę, usłyszałem mniej więcej coś takiego: „Zbychu, skończył się czas brania, nadszedł czas dawania". Gdybym siedział na krześle, to pewnie bym z niego spadł. Rażony tymi słowami jakby gromem z jasnego nieba, trafiłem na spotkanie z ks. Stanisławem Gregorczykiem i ks. Ireneuszem Gizanem, filipinami, w prowadzonej przez nich parafii, zwanej w Radomiu popularnie Sienną. Miałem już wtedy jakieś pojęcie o tym środowisku, bo w 1988 byłem na pielgrzymce pieszej do Częstochowy właśnie z grupą z tej parafii, ze względu na jej renomę w całym Radomiu. Renoma ta brała się stąd, że wielka ilość młodzieży przewijała się w tamtejszym duszpasterstwie oazowym oraz pielgrzymkowym. Teraz miałem w tejże renomowanej parafii zakładać nową grupę: harcerską, dla zblazowanych i niebezpiecznych 12-13-latków. Dreszcz mnie przeszywał, ale cóż, wódz powiedział, słuchać trzeba.
Po pierwszym spotkaniu ks. Stanisław wyselekcjonował jakąś grupę dwudziestu paru ministrantów i wezwał mnie na osobistą z nimi konfrontację. Uzbrojony w slajdy z naszych harcerskich przygód - tych bardziej atrakcyjnych rzecz jasna - udałem się na spotkanie. Przebiegało dość spokojnie. Wezwałem, by kto żyw stawił się w następną sobotę na pierwszy wyjazd do lasu, do Rajca. Tłumów nie było, choć nie pamiętam dokładnej liczby. Dość, że w gronie tym pojawił się Jarek Sroka w białych spodniach, był też pewnie Paweł Ziewiecki i Tomek Pietrasik. Ugotowaliśmy jakąś zupę, był jakiś bieg sprawnościowo-patrolowy, jakieś rozpoznawanie liści, etc. Jarka spodnie straciły fabryczny kolor i tak się zaczęła przygoda obecnej 5. Radomskiej FSE i moja przygoda jako szefa w skautingu.
Zbigniew Minda
Fragment: Jak zostałem harcerzem. Część 5, "Gniazdo" nr 54, listopad 2012.